poniedziałek, 12 stycznia 2015

No Brody no Homeland? (ze spoilerami)


Maćku, Drogi Maćku...
Są spoilery. Ale serial widziałeś, więc paniki nie ma.
4 sezon "Homeland" za nami. Do ostatecznego podsumowania należałoby poczekać do końca serialu ale kto to wie ile jeszcze sezonów Pani Danes ma w zanadrzu (pewnie póki publika będzie dopisywała). 
Ciężko mi wystawić ocenę temu serialowi. Generalnie jeden z moich ulubionych ale też szalenie nierówny, momentami nawet głupkowaty. Najgorsze jest to, że przez genialny sezon 4 zapomniałam już o tych wszystkich dziwnych momentach poprzednich sezonów. Ale po kolei.
O czym jest serial? Najprościej mówiąc (pisząc) o walce z terroryzmem. O walce z wiatrakami. O potrzebie zbawienia świata od zła. O kobiecie, która swoim adhd, niewyparzoną gębą i problemami ze zdrowiem psychicznym pokazuje wszystkim kto tu jest szefem.
W zasadzie najlepiej pamiętam sezon pierwszy i czwarty. Te dwa pomiędzy - średnio.
Mamy oto Sierżanta Nicholasa Brody'ego, któren wyrwany z rąk terrorystom staje się bohaterem narodowym w Juesej. Nicholasa, który wcale taki czysty jak łza nie jest. Ba, lubi czasem zbrudzić rączki. Nicholasa, dla którego serce i rozum Carrie szaleją, oj szaleją. Nie będę się rozwodziła nad fabułą, bo nie o to chodzi. Chciałam tylko napisać, że to, co 4 sezon tego serialu zrobił ze mną....rzadko się zdarza. Wreszcie cały ten obyczajowy wątek rodzinki Brody'ego, tej irytującej córki i dziwnej żony odszedł w niepamięć. Wreszcie Carrie staje się postacią, którą w jednym odcinku kochałam, w drugim nienawidziłam. Carrie, która dla dobra sprawy jest w stanie zrobić wszystko, aj min - WSZYSTKO. Wreszcie Quinn, miotający się strasznie między flaszką, a oczami zbitego psa podążającymi za Carrie pokazuje, na co go stać. Nerwówa, napięcie i zagryzanie warg - to ja podczas seansu. Dlaczego nie mogło tak być od samego początku? Dlaczego ktoś w ogóle śmiał pomyśleć, że "No Brody, no Homeland"? Ja bym powiedziała, że bez niego ten serial wreszcie zmierza w dobrym kierunku. Nabrał kolorów, ruchu, emocji, bez tego całego "Carrie I love you, Brody I love you".  Czekam na 5 sezon z wielką niecierpliwością, wszystko wskazuje na to, że Quinn będzie głównym mastachem, co mnie osobiście bardzo cieszy. Cieszy też Saul, niezniszczalny typ, który w sezonie 4 pokazał wielkiego fakolca terrorystom. Ten cały "Życie Pi" trochę płony, momentami nijaki ale długo się nim nie nacieszyłam. No i zapomniałabym o największej gnidzie tego sezonu - Dennisie Rozrabiace. Żmija jedna, przez którą wszystko się posypało, jednak jestem wdzięczna. Takich zakrętów chcę więcej. Domagam się!  Uffff. Dzięki Ci panie reżyszerze. Reasumując. Chcę więcej. Wymazuję wszystkie słabe momenty i czekam na napięcie życia w sezonie 5. Czekam na obraz bez sentymentów i przemów pełnych patosu. I co Ty na to Panie Maćku?


Pani Magdo,

widzowie dzielą się na przeciwników i zwolenników Brody’ego. Szczerze mówiąc, ja należałem do tych drugich. Trzymałem sztamę z tymi, którzy kierowali się tym starym słowiańskim powiedzeniem "No Brody no Homeland". No bo co po śmierci Rudego serial mógł nam zaoferować? Stale płaczącą i niezrównoważoną Carrie? Ja tam lubiłem Nicholasa. Wątek jego rodziny też mi nie przeszkadzał. Nie sądziłem, że sama Carrie pociągnie ten serial. Jednak się myliłem. Tak! Kajam się i zwracam honor. Bo jakie jaja musieli mieć twórcy, żeby uśmiercić głównego bohatera. Szacun. 
Na początku pierwszego sezonu jakoś specjalnie nie byłem zainteresowany tym serialem. Oglądałem bo oglądałem. Wątek Brody'ego jakoś się ciągnął, CIA, terroryści, wszystko się w miarę trzymało kupy. Nie było źle. Drugiego sezonu w ogóle nie pamiętam. Z trzeciego sezonu mam tylko jakieś przebłyski, że Brody ćpał czy coś... Niby był, a jednak go nie było. Jakieś było to wszystko nieskładne, rozwleczone. Twórcy chyba jeszcze do końca sami nie wiedzieli co chcą z nim zrobić. 
Natomiast następny sezon to fabularny restart. I zgadzam się z Tobą, dopiero teraz to wszystko zmierza w dobrym kierunku. Pozbyli się rudego balastu, a serial w zamian nabrał polotu.
Zaczęło się dość mozolnie, ale jednak ciekawie. W trakcie kolejnych odcinków napięcie rosło, a my oglądaliśmy to z zapartym tchem. Podczas oglądania tylko można było słyszeć "oh, ah". Od strony estetycznej wszystko doskonale ze sobą współgrało. Scenariusz naprawdę świetny. Świetnie też rozpisane postaci. Ten chłopak z "Życia Pi" dawał radę.  No i Quinn... Lubisz Ty tego Quinna, nie? A niech sobie będzie tym głównym bohaterem. Mnie też to nie przeszkadza. No i Carrie. Ale ta kobieta odpycha. Nie mogę na nią patrzeć. I to nie tylko w 4 serii, ale we wszystkich od początku. Nie trawię jej szczerze i nieodwołanie. Przecież ta baba prawie utopiła swoje dziecko, za chwilę znowu wyjeżdża, sypia z tym młodym, a i przecież zastanawiała się nad tym, czy nie poświęcić swojego mentora - Saula. Ale dobra, to m.in. dzięki niej ten serial jest taki dobry.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia... To był finał sezonu?? Żadnego wow. Odcinek skończył się… nijak. Tak robić nie można!

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Mistrzowie czwartego planu czyli o zachowaniu ludzi w kinie

Magda,

muszę wylać żółć na to całe buractwo, czyli Polaków w kinie. Ci "kinomaniacy" są wszędzie. Chodzą całymi gromadami, ale równie dobrze można spotkać takiego jednego, ale zachowuje się gorzej aniżeli cała grupa. Oczywiście wybierze miejsce obok Ciebie...
Ostatnio byłem w kinie. Mała sala, dużo ludzi. Przed seansem oczywiście jeden wielki harmider. Ale to jeszcze rozumiem. Ludzie przychodzą na film i chcą wylać swój entuzjazm. To mi nie przeszkadza. Ale co się zaczęło dziać, gdy już zgasły światła... No mówię Ci, na taki chlew jeszcze nigdy nie trafiłem. Zaczyna się seans. Ludzie zaczynają szeleścić czym tylko się da. A potem mlaskanie, ciągłe mlaskanie i siorbanie. Facet nade mną zaczyna charczeć. Ale to tak głośno charka, że aż się niedobrze robi. Grubszy jegomość po mojej prawej - ten to dopiero agent. Rozwalił się na tym fotelu niczym książę, i to nieważne czy ludzie obok niego mają miejsce czy nie, co Ty. On zapłacił, on nie zwraca uwagi na innych. Dobrze by też było gdyby się umył. Ale słuchaj dalej. Zaczyna się wiercić, czegoś szuka. Kluczy. Po co mu były klucze? A jakże, żeby otworzyć browara. I tak się męczy z pół godziny z tym kapslem. Ale ale! Miał w sobie na tyle kultury, że szarpał się z tym piwem tylko podczas głośniejszych momentów filmu. Winszuję. Ale co z tego? W końcu otworzył i zaczyna siorbać. Oczywiście jeden łyk - jedno beknięcie. Facet napojony to facet szczęśliwy - jeszcze bardziej rozwalił się na tym fotelu. Niemiłosiernie głośno zaczął jeść orzeszki. I tak już do końca filmu. Ludzie 3 rzędy przede mną zaopatrzyli się we flaszkę i bawili się w najlepsze. Kieliszek i butelka wędrowały od lewej do prawej i z powrotem. W końcu zaczęło się komentowanie i rozmowy. Ale gdzie tam rozmowy półgłosem. Trzeba było tak rozmawiać, żeby wszyscy słyszeli. Żeby było weselej, co chwilę dało się słyszeć "ciszej, tu się ogląda", co było dla nich wyjątkowo śmieszne.
Naprawdę nie miałem ochoty tam siedzieć. Tacy ludzie psują całą radość z oglądania. Ja rozumiem, że w kinie fajnie jest coś przegryźć i popić, ale ludzie nie znają umiaru. Nie trzeba być geniuszem, żeby domyślić się, że reszcie to przeszkadza. Zero kultury, zero pokory.
Ludzie, pokażcie choć trochę kultury osobistej. Wiem, że czasem nie sposób nie wymienić z kolegą kilka uwag o filmie. Ale róbcie to szeptem.


Doskonale Cię Maćku rozumiem.

Ja kocham kino, mogłabym chodzić codziennie (gdyby tylko było na co) ale wiem, że każde pójście na film w miarę znany skończy się tak samo - popcorn, cola, głośne komentarze i nogi wywalone na fotel sąsiada. O! I jeszcze chodzenie na siku co pięć minut, bo przecież jak się wiadro coli wypije, to nie ma lekko. 
Ja przedwczoraj przeżyłam wspaniałą sytuację. Jako etatowa szczęściara (historie typu - całe kino puste, wchodzi jeden dziwny typ, obok kogo siada? BINGO!) miałam okazję podziwiać:
a) spóźnienie się na film
b) rozbieranie się, szeleszczenie kurtkami, szalami, czapkami, torbami, telefonami
c) wyciąganie rozlicznych worków pełnych żarcia i kolejne tych worków otwieranie
d) przystawka: jogurt + łyżeczka
e) danie główne: jabłko
f) deser: banan
g) kulminacja - zdjęcie butów i wystawienie swych cudnych skarpet, jak się domyślam, wielce pachnących
h) głośna rozmowa, śmiechy, komentarze, smsy
i) chowanie pozostałości po uczcie do woreczków
Jak dobrze, że koleś z "Whiplasha" tak napieprzał w perkusję bo chyba bym nie wytrzymała. 
Ja jeszcze lubię jak ktoś ciągle rusza nogą, taki tik nerwowy. Super! Cały rząd poszkodowany. Albo - hit - pociąganie nosem! Uwielbiam! 
Nie wiem z czego to wszystko wynika. Z braku kultury, z jakiegoś egoizmu? Kurcze, tyle kasy człowiek wydaje na bilety i jeszcze mu się chce robić bydło? Dziwi mnie to. Chociaż zauważyłam, że w większości przypadków są to ludzie, którzy dostali pieniądze od rodziców, czy tam innych babć. Im starsza publika tym jakoś tak łagodniej, lepiej i przede wszystkim ciszej. Nikt nie jest głodny, nikomu nie chce się pić, nikomu nie dzwoni telefon. Powinny być takie kina 50+. Chociaż nie. Wtedy by mnie nie wpuścili. Ale ale! Jest wyjście z tej jakże beznadziejnej sytuacji. Poranne seanse! Niestety nie zawsze się da, są filmy wyświetlane tylko o konkretnej porze, raz w tygodniu na przykład i wtedy trzeba zacisnąć zęby. Ale we wszystkich innych przypadkach - chodzę rano. Najczęściej kino jest puste, ewentualnie trafią się jakieś gołąbeczki, tudzież zbłąkany wędrowiec ale nic to! Da się przeżyć. Dziś na przykład na "Son of a gun" kino było puste. Nikogo. Aż dziwne. 
+ 100 do komfortu:).
Reasumując. Zawsze mogło być gorzej! Mogliśmy być świadkami jedzenia jajek na twardo, sera pleśniowego lub kapusty kiszonej. Ba! Ktoś mógł przyjść z wrzeszczącym dzidziusiem, lub dzieckiem pod tytułem "a co to jest? a dlaczego? a dlaczego? ale dlaczego? chce mi się pić pić piiiiiiiiićććććććććć!!!!!!!!!!!!!!!!!!". Ktoś mógł mieć problemy natury gastrycznej, mógł gadać sam do siebie lub mieć Bogusa - przyjaciela na niby. Także nie jest tak źle! Dziękujmy za multipleksy! 
Amen. 


wtorek, 30 grudnia 2014

Podsumowanie roku 2014

Maćku,
Rok się kończy. Nastał czas podsumowań. Jestem ciekawa, czy nasze typy będą podobne.
Let's do it!

3 NAJLEPSZE FILMY 2014:

W moim przypadku kolejność przypadkowa. Wszystkie trzy były równie świetne.
1. "Strażnicy Galaktyki". Długo czekałam na tak luźny, dobry film. Bez spięcia, bez nadęcia, bez tego całego patosu prosto z Hameryki. Postaci, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci, no i ta ścieżka dźwiękowa. Groot tańczący w doniczce (moje marzenie), no i on - Chris Pratt. Nowa gwiazda w mym prywatnym rankingu gwiazd.
2. "Wolny strzelec". To, że ten film nie stał się mega hitem i że w zasadzie się o nim nie mówi boli mnie na wskroś. To, że Jake nie dostanie Oscara (łudzę się jednak, że dostanie, aczkolwiek staram się być pesymistką, żeby potem nie było płaczu;)) jest największą niesprawiedliwością tego świata! Film ma genialne zdjęcia, muzykę. Ale kij. Najważniejszy jest Jake. Ukradł ten film, tę postać, ma tak przerażające oczy i uśmiech (momentami wygląda jak Joker), że ciary idą po plecach. Polecam (bo wiem, że nie widziałeś).
3. "Grand Budapest Hotel". Kurcze, jak ten film mnie uwiódł! Wszystkim. Kolorami, postaciami, dialogami, ogólnie całą historią. Tym, że wybił się poza schemat. Tym, że zgromadził śmietankę, wszystkich wielkich (przynajmniej dla mnie) aktorskiego świata. A przede wszystkim. Smaczek jak stąd do Waszyngtonu - Willem Dafoe jadący na sankach. Uwielbiam!
Oczywiście były jeszcze filmy, które zrobiły mi dobrze ale postanowiłam zdać się na pierwszą myśl. Na pierwsze trzy myśli. Podobno tak jest najlepiej.

SERIAL:

No i tutaj mam problem. Bo muszę wziąć pod uwagę seriale, które zaczęły się kiedyś tam, a ostatni sezon przypadł na rok 2014. Obejrzałam "The Killing", "Homeland", "Peaky Blinders"(sezon 1), "Olive Kitteridge" ale zdecydowanie serialem tego roku jest dla mnie "True Detective". Trochę mam już przesyt panem McConaughey ale to nie jego wina, że nagle stał się naczelną gwiazdą, jest zdolny - niech ma. Wracając do serialu - klimat, historia, muzyka (piosenka z czołówki!!!!) no i to, co tygrysy lubią najbardziej - kolory. Zgnita zieleń, żółć, brązy. Przepadłam. W nosie mam filozoficzne gadki Rusta. Moje motto 2014 roku brzmi: In Rust we trust!

ULUBIONY BOHATER:
Hm. Hm i jeszcze raz hm. Tutaj mam pewien problem. Chodzą mi po głowie dwie postaci, żadna z nich nie jest człowiekiem. Nie potrafię wybrać jednej. Ale jak mus to mus. 
Caesar z "Genezy planety małp". To, co Andy Serkis zrobił z tą małpą bije na łeb Golluma.  Kłaniam się nisko twórcom filmu za stworzenie tak mądrej, myślącej małpy. Dawno nie widziałam tak rozsądnych oczu. Pokochałam tę małpę już w pierwszej części i miłość trwa do dziś. (Mam nadzieję, że Groot się nie obrazi!).

ULUBIONA ŚCIEŻKA DŹWIĘKOWA:

Naprawdę mam to napisać? Naprawdę to nie jest oczywiste? "Strażnicy Galaktyki" Słuchałam tej ścieżki milion razy i odsłucham jeszcze nie raz. Uwielbiam, nóżka sama chodzi. Poza tym jestem dzieckiem z epoki kasety magnetofonowej i ołówka oraz składanek nagrywanych z radia. Myślę, że "Awesome Mix Vol.1" zrobiło niejedną imprezę.

NAJWIĘKSZY ZAWÓD:
Największy zawód miłosny tego roku to...a nie nie, to nie o to chodziło. "Interstellar". Naprawdę chcę zapomnieć o tym filmie. Chcę zapomnieć o tym pseudonaukowym bełkocie. Chcę zapomnieć o zdaniu, które wyryło się w moim mózgu złotymi literami " Miłość pokona czas i przestrzeń". Pffff. Serio? Wybaczam Nolanowi ten wypadek przy pracy i sercem jestem ciągle z Batmanem. 
To by było na tyle. Jestem ciekawa, jak to wygląda u Ciebie i czy coś się powtórzy (coś czuję, że "Strażnicy Galaktyki" u Ciebie też się gdzieś pojawią).
No to, Macieju, wszystkiego dobrego na ten Nowy Rok:).


Magdo,
jak ja lubię takie podsumowania. Uwielbiam porównywać swoje typy z innymi. Wiesz, że nasze typy będą inne. Jak zawsze.

3 NAJLEPSZE FILMY 2014:

Już siedzę nad tym dłuższą chwilę i nie mogę się zdecydować. Za dużo dobrych filmów. Jednak są. Wg mnie 3 najlepsze. Również kolejność przypadkowa.
1. "Interstellar". Naprawdę. Zawsze będę go bronił. Nolan upchnął tyle wątków, tyle postaci, że ten film wydaje się skomplikowany. Tak naprawdę jedynie skomplikowane są tutaj te teorie fizyczne. Jaki pseudonaukowy bełkot? Oczywiście ile widzów tyle astrofizyków. Ci wszyscy krytycy, którzy z kartkówki z fizyki dostali 4 oceniają film science-fiction pod kątem realizmu. Wybaczam. Niech piszą. Teksty o miłości - wybaczam. Drętwe dialogi (misja jest ważna, ludzie są jeszcze ważniejsi, ale najważniejsza jest miłość) też wybaczam. Owszem, był ckliwy, aczkolwiek wszystko było dopięte na ostatni guzik. Wszystko zostało ładnie zakończone. Podczas oglądania miałem wrażenie, że na świecie przeżyli tylko rolnicy i naukowcy - to też wybaczam. Oderwał mnie od rzeczywistości. Przede wszystkim przez wspaniałą muzykę Hansa Zimmera, przez którą miałem ciary.
2. "Na skraju jutra". Potwory, uzbrojeni po zęby ludzie, dużo strzelania i wybuchów, Emily Blunt, a to wszystko w pętli czasu. Ja takie coś kupuję i bardzo polecam. Wszystkim. Nie tylko fanom sci-fi.
3. "Witaj w klubie". Znowu ten Matthew McConaughey. Ale co tam. Ostatnio bardzo dobrze wybiera scenariusze. Znakomity scenariusz, świetna narracja, sporo humoru. Mnie zachwycił.
Pozwalam sobie dodać jeszcze 3 inne filmy, które nie zmieściły się na podium, ale są również tymi najlepszymi: "Zaginiona dziewczyna", "Ona" i "Wilk z Wall Street".

SERIAL:

A ja inaczej zrobię. Biorę pod uwagę tylko te seriale, które miały premierę w 2014 roku. I znowu dylemat. "True Detective" czy "Fargo"? Znowu dłuższa chwila zastanowienia... And the winner is... "Fargo"!  Ile w końcu można pisać o McConaughejeju. Najlepsza produkcja braci Coen, którzy nie stworzyli bracia Coen. Serial na podstawie ich filmu o tym samym tytule. Tyyyle nawiązań do filmu, że człowiek aż się uśmiecha podczas oglądania. I ta formułka na początku każdego odcinka, że film jest oparty na faktach (ukłon w stronę filmu Coenów), po to, żeby na koniec odcinka napisać, że zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa. Dramato-kryminał-trochękomedia z Martinem Freemanem i Billym Bobem Thorntonem na czele. Świetna historia.

ULUBIONY BOHATER:

Tutaj nie mam wątpliwości. Mason z "Boyhood". Zwyczajny chłopak. Ale w zasadzie to jest jedyny bohater filmowy, którego mam w głowie. Pierwsza myśl. A to dzięki Richardowi Linklaterowi, który jakby nie patrzeć stworzył tę postać. Bo reżyser zrobił rzecz pionierską, za którą należy mu się Oscar. Kilka dni w roku przez bodajże 12 lat odwiedzał tego chłopaka i jego rodzinę. Ukazał go tak... normalnie. Nie pokochałem go, ale polubiłem.

ULUBIONA ŚCIEŻKA DŹWIĘKOWA:
Piątka! Wiedziałem, że tutaj się zgodzimy. To zbyt oczywiste. "Awesome Mix Vol.1" jest awesome. "Hooked On A Feeling" mam cały czas w  głowie.
"Ahaha I'm hooked on a feeling
I'm high on believing
That you're in love with me" ;) Nóżka sama chodzi!

NAJWIĘKSZY ZAWÓD:
W tym roku było trochę bardzo dobrych filmów, było sporo dobrych filmów, ale najwięcej było zawodów. No Magda, znowu nie mogę nic wybrać. A niech będzie "Transformers: Wiek Zagłady". Czwarta odsłona serii o ogromnych robotach z kosmosu. Naprawdę spodziewałem się czegoś lepszego. Miłość Michaela Baya do wybuchów rozumiem, sam to lubię. Ale nie kosztem fabuły. W filmie chodziło tylko o to, żeby ludzie naparzali się robotami co chwila zmieniając tylko otoczenie. No i tyle błędów w jednym filmie! Nie. Zdecydowanie jestem na nie.

I tak się już prawie skończył 2014 rok. I nawet sporo było dobrych filmów. W nowym, 2015 roku życzę Ci samych bardzo dobrych filmów :)

niedziela, 28 grudnia 2014

Łap to! #1


Macieju, Drogi, ach, Macieju.

Na pierwszy ogień listy mej idą seriale.
Niepotrzebne skreślaj, bo pewnie wszystko już widziałeś.
  1. Gomorra.  Musisz, po prostu musisz to obejrzeć.
  2. Top of the Lake. Nie wierzę, że tego nie widziałeś, na pewno widziałeś, prawda? Klimat, chłód i jeszcze raz klimat i chłód. A końcówka mną pozamiatała.
  3. The Killing. Nawet głośno się nie przyznawaj, że nie widziałeś. Serial jest nierówny, fakt. Ale Generalnie, patrząc całościowo jest świetny. Skoro kupiłam sobie sweterek a’la Detektyw Linden to to musi być TOP!!!:) Poza tym Holder o szczurzej twarzy jest świetny!
  4. Wikingowie. Chyba mi pisałeś, że widziałeś? Nie pamiętam. Tylu tych Maćków się już przewinęło przez moje życie;). Ale serio. Powiem tak, pierwszy sezon podobał mi się przebardzo. Drugi zaczęłam oglądać ale nie dokończyłam. Dokończę. Serial dla mnie – sami długowłosi brodacze, a i dla Ciebie – piękne niewiasty w boskich kolczykach.
  5. Peaky Blinders. Maciek, nie ma zmiłuj, musisz! Wikingów możesz nie oglądać, ale Peaky musisz! Musisz się przemóc i dooglądać. Ja będę zaczynała teraz drugi sezon z Tomkiem Hardym.
  6. Ok. Tak naprawdę jeśli nie widziałeś The Wire całą powyższą listę możesz wyrzucić do kosza. To jest serial mojego życia. Nie znalazłam w nim nawet pół słabego punktu. Cały wachlarz emocji – od wkurzenia, wzruszenia, śmiechu po niedowierzanie. Detektyw McNulty, który jest najlepszym bohaterem serialowym ever. Kolejne sezony wciągały mnie jak bagno. Niesamowity serial. Jest też polski wątek w jednym z sezonów. No i niektóre odcinki robiła pani Holland. Przez chwilę myślałam, że True Detective jest serialem mojego życia. Jest. Ale na drugim miejscu. Od czasu The Wire obejrzałam całe stado seriali i nic, dosłownie nic mnie tak nie zabiło. Polecam polecam i łan mor tajm polecam :).

Madziu,  Magdo, 

Szkoda mi wyrzucać tę listę do kosza. Nie. Nie zrobię tego. Obiecuję, że wszystko nadrobię! Teraz już masz to na piśmie. Nie wykręcę się. A Wikingów widziałem i podzielam zachwyt (team Lagertha).

To teraz moja lista:
  1. Po pierwsze – Derek. No musisz. Obiecaj, że obejrzysz. Ciepły i dojrzały serial bez zbędnego patosu, który sprawił, że nawet mi się oczy zeszkliły. Magda, no musisz.
  2. Suits – w końcu nie wiem czy znasz czy nie. Serial prawniczy, ale wcale nie nudny. Bogactwo, eleganccy faceci (wiem, że to nie dla Ciebie), dynamika i świetne dialogi. Wyrafinowane, dowcipne, masa porównań do filmów czy seriali. I jak Ty masz swoją detektyw Linden, ja mam swoją sekretarkę Donnę. Ale żakiecików a’la Donna nie będę kupował.
  3. Shameless ale ten amerykański. Nie należy do kategorii „magdowe” ale też zobacz. Nie każdemu się spodoba. O patologicznej rodzince. Ojciec, Frank – alkoholik i egoista, który własne dzieci sprzedałby za flaszkę. Dzieci, które już nie przejmują się ojcem i starają się żyć na własną rękę imając się różnych zajęć na granicy moralności. Zachęciłem?
  4. Może jakaś komedia? Pośmiejmy się. A jest naprawdę z czego. Silicon Valley – moje tegoroczne największe odkrycie. Pokrótce, to jest o nerdach. Dzieciach internetu takich jak Ty, którzy chcą zostać drugim Jobsem. Naprawdę prześmieszne żarty sytuacyjne, które są paliwem całego serialu. Co prawda pierwszy sezon zakończył się mało realistycznie ale i tak miałem ciary. Teraz mam ogromne wymagania co do następnego sezonu.
  5. Moje top of the top. Czołówka, elita, kwiat, panteon, creme de la creme. Breaking Bad. Wszyscy to już znają. Mógłbym chwalić w nieskończoność. Ja oglądam The Wire, a Ty Breaking Bad. Taki deal.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

All I want for Christmas is you



Witaj Drogi Panie M.

Święta, święta i jeszcze raz święta…
Postanowiłam spróbować stworzyć listę najgorszych świątecznych przebojów. Niestety w każdym sklepie, autobusie, w każdej stacji telewizyjnej i radiowej można usłyszeć coś, co większość z nas zna już na pamięć. Fenomenem jest to, że praktycznie nowe przeboje nie powstają, a jeśli nawet, to nie robią zawrotnych karier jak stare, zakurzone i co roku odkurzane hity świąteczne. Ta grupa utworów należy chyba do najczęściej coverowanych. Słynne „Last Christmas” usłyszeć można w kilkunastu, o ile nie w kilkudziesięciu, wykonaniach. Wystarczy w okienko na youtubie wpisać tytuł i wyskakuje nam cała piękna i jakże pokaźna lista.
Do rzeczy!! Spróbuję wybrać 10 najgorszych, najbardziej oklepanych kawałków. Oczywiście teledysk z Mikołajem, sankami oraz innymi atrybutami ma znaczenie. Jedziemy! Od końca, rzecz jasna, ażeby stopniować napięcie;). Zadanie proste nie jest, stąd piosenki z miejsc 10-4 są ułożone przypadkowo. Pierwsza trójka natomiast to moim zdaniem najgorsza trójka EVER!!! ;)
A zatem:

10. SHAKIN’ STEVENS – Merry Christmas Everyone!
(ech, ten sweter, ech ten playback, ech ten taniec nóg!)


9. SLADE – Merry Christmas Everybody!
(jakość nie bardzo, ale co tam, i tak wszyscy znają!)


8. CLIFF RICHARD – Mistletoe and wine
(no to to już jest przegięcie na całej linii;) wspaniały klip, wspaniały pan, no i obowiązkowe dzwoneczki w tle!)


7. ANDY WILLIAMS  – Winter wonderland
(to by i nawet dało radę, problem polega na tym, iż Macy Gray poczyniła cover, któren puszczany jest non stop)


6. CZERWONE GITARY – Jest taki dzień
(polski akcent też być musi! Ten zaśpiew na głosy….)


 5. BRIAN ADAMS – Something About Christmas Time
(u lekarza w poczekalni też było! O zgrozo!)


 4. CHRIS REA – Driving home for Christmas
(do Chrisa Rea nic nie mam, piosenka chyba najbardziej ambitna z całej dziesiątki, ale ileż można?)


TAAADAMMMMM!!! WIELKA TRÓJCA!

3. CELINE DION – So this is Christmas
(nie nie nie! znowuż dzwoneczki!)


 2. MARIAH CAREY – All I want for Christmas is you
(no to już jest masakra... w ciągu ostatnich kilku dni słyszałam ten numer kilkadziesiąt razy... wszędzie! śpiewają dzieci, dorośli, można sobie zrobić karaoke, można usłyszeć w filmach, serialach. Nie wspomnę już o klipie. Czerwień i dzwoneczki!)


 1. WHAM – Last Christmas (czyż to nie było do przewidzenia? Tym wałkiem powinno się torturować więźniów, straszyć małe dzieci i nie wiem co jeszcze.... a dżordż jaki ładny!;))
 

 Pięknie prawda? Nic tylko składać na płytę i puszczać podczas Wigilii. :D
Ale żeby nie było tak na nie, na koniec utwór, który naprawdę mi się podoba.

The Pretenders świetnym zespołem jest, tutaj nie mam wątpliwości. I niech ta piosenka pozostanie mi w uszach gdzieś do połowy stycznia. 


Ależ nam się linkowo zrobiło! Pozostawiam Cię zatem Maćku, w tym dzwoniąco, śnieżkowo, reniferowym nastroju. Prawda, że Ci się podoba? Prawda, że zapętlasz i będziesz słuchał codziennie, dwa razy dziennie?
Wesołych Świąt Maćku i Nowego Roku z prawdziwego zdarzenia!




Cześć Droga Pani M.


Wierz lub nie, kilka przesłuchałem do końca. Katorga!


Nadszedł ten długo oczekiwany przez wszystkich czas. Święta Bożego Narodzenia. Właściwie to już zaczęły się miesiąc temu za sprawą tych wszystkich reklam, które mówią, że nawet barszcz z proszku da nam atmosferę prawdziwych i magicznych świąt. Przez to wszystko, ja już na te święta zobojętniałem. Nie ruszają mnie wszędzie wtykane ozdoby i otaczające mnie Mikołaje. Do tego te smsowe życzenia. Pustosłowie. Cóż, taka moda.


A poza tym tak wygląda świąteczny grudzień? Z roku na rok coraz mniej czuć tę atmosferę świąt. Przez ten czas zostałem jednak zaatakowany przeróżnymi piosenkami świątecznymi. A jak! Ale i ja dorzucę swoje trzy grosze.

To akurat jest fajne:


 A tu święta w wydaniu blues:
 

I jest mój faworyt w tym roku. 92-letni growlujący aktor! Przedstawiam Ci aktora wpisanego do Księgi Rekordów Guinnessa jako aktor z największą liczbą zagranych ról. Aktora wykonującego heavy metalowe wersje najpopularniejszych świątecznych piosenek. Saruman we własnej osobie. Christopher Lee! Ukłony.
 

Ależ się świątecznie zrobiło.

Szczęśliwych Świąt, Magda!

środa, 17 grudnia 2014

Synowie Anarchii

Magda ratuj,


bo płaczę rzewnymi łzami na myśl, że już nie będzie Sonsów. Mam nadzieję na ten zapowiedziany przez Kurta Suttera prequel opowiadający o Pierwszej Dziewiątce, czyli założycielach klubu. 

Choć po 4. sezonie serial wyraźnie stracił tempo i zaczęły irytować te wszystkie przytulasy tych starych zwyroli, poklepywania po plecach, i kilkanaście tekstów na odcinek typu „I love you brother”, ja oglądałem dalej. Wszak to serial inny niż wszystkie. Opowiada o grupie bandziorów, morderców, degeneratów i świrów (stay away who can). Aczkolwiek przedstawieni są oni w taki sposób, że lubimy ich, współczujemy oraz kibicujemy im. Przyznam, Synowie mieli swoje wzloty i upadki, sezony utrzymywały cały czas jednak wysoką jakość. Oglądając uświadczyliśmy dużo strzelanin, pościgów, wybuchów, do tego zawsze radował uszy mocną rockową muzyką. Bohaterowie ginęli, a na ich miejsca pojawiali się nowi. Podobały mi się te rotacje przy stole, hierarchia w klubie, wymiany naszywkami i reszta ich zwyczajów.


Aktorsko serial wypada bardzo dobrze. No, ten bujający się Jax irytował, ale z czasem się nawet wyrobił (i tak go nie lubię). Postaci drugoplanowe świetne i zapadające w pamięć (Chucky, stary szeryf Unser, Nero, czy Twój ukochany Opie).
Co do zakończenia – trudno sobie wyobrazić, żeby „Synowie Anarchii” mogli skończyć się w inny sposób. Od początku ostatniego sezonu konsekwentnie do niego zmierzaliśmy. Kurt Sutter idealnie zamknął wszystkie wątki w jedyny słuszny sposób.
Ale będzie mi brakować tego intra i serialu... A Ty? Czemu porzuciłaś ten znakomity serial?


 
Ale naprawdę? Płaczesz? I te trzy ostatnie sezony nie pozostawiły niesmaku, wkurzenia i niezadowolenia?

Obejrzałam cztery sezony. Na początku było świetnie. Wciągająca historia, ryczące motory, fajna muza, ciekawie napisane postaci, Gemma trzymająca wszystko i wszystkich za mordy. Niestety, im dalej w las, tym poziom leciał na łeb na szyję. Warto poczytać forum KMF, na którym to opis wszelkich absurdalnych sytuacji to już legenda. Pościgi i wychodzenie na luzaka z lokalu pełnego policjantów - takie rzeczy tylko w Sonsach. Najgorsze (najlepsze?) w tym serialu jest to, że lubi się tych bohaterów, przywiązuje się do nich, mimo, że cholera, człowiek wie, że są to przestępcy i element, z którym prywatnie nie chciałabym się spotkać (no dobra, może z Jaxem....rozmarzyłam się....). Intro genialne, świetna piosenka i obrazek.
A czemu porzuciłam? Właśnie ze względu na te wszystkie irracjonalne sytuacje. Serial powinien skończyć się sceną - siedzimy przy stole, Jax na miejscu Claya, Tara trzyma go za ramię, zdjęcie, powrót do zdjęcia Gemmy i ojca Jaxa i dziękuję, koniec. To nie. Na siłę wymyślane sytuacje i historyjki wyssane z palca. Jax - na początku ulubieniec - z czasem zaczyna irytować. Jego "gra aktorska" pozostawia wiele do życzenia, wolę go w reklamach perfum (mimo, że bez brody i z toną żelu). Reasumując - zła jestem na twórców, że postawili na kasę, a nie na dobry, na poziomie, serial. W głowie mam tylko dobre momenty, bo po czwartym sezonie powiedziałam - basta!. Uznaję, że reszty nie było. Nie chcę tego oglądać i nie obejrzę. Amen.