poniedziałek, 5 stycznia 2015

Mistrzowie czwartego planu czyli o zachowaniu ludzi w kinie

Magda,

muszę wylać żółć na to całe buractwo, czyli Polaków w kinie. Ci "kinomaniacy" są wszędzie. Chodzą całymi gromadami, ale równie dobrze można spotkać takiego jednego, ale zachowuje się gorzej aniżeli cała grupa. Oczywiście wybierze miejsce obok Ciebie...
Ostatnio byłem w kinie. Mała sala, dużo ludzi. Przed seansem oczywiście jeden wielki harmider. Ale to jeszcze rozumiem. Ludzie przychodzą na film i chcą wylać swój entuzjazm. To mi nie przeszkadza. Ale co się zaczęło dziać, gdy już zgasły światła... No mówię Ci, na taki chlew jeszcze nigdy nie trafiłem. Zaczyna się seans. Ludzie zaczynają szeleścić czym tylko się da. A potem mlaskanie, ciągłe mlaskanie i siorbanie. Facet nade mną zaczyna charczeć. Ale to tak głośno charka, że aż się niedobrze robi. Grubszy jegomość po mojej prawej - ten to dopiero agent. Rozwalił się na tym fotelu niczym książę, i to nieważne czy ludzie obok niego mają miejsce czy nie, co Ty. On zapłacił, on nie zwraca uwagi na innych. Dobrze by też było gdyby się umył. Ale słuchaj dalej. Zaczyna się wiercić, czegoś szuka. Kluczy. Po co mu były klucze? A jakże, żeby otworzyć browara. I tak się męczy z pół godziny z tym kapslem. Ale ale! Miał w sobie na tyle kultury, że szarpał się z tym piwem tylko podczas głośniejszych momentów filmu. Winszuję. Ale co z tego? W końcu otworzył i zaczyna siorbać. Oczywiście jeden łyk - jedno beknięcie. Facet napojony to facet szczęśliwy - jeszcze bardziej rozwalił się na tym fotelu. Niemiłosiernie głośno zaczął jeść orzeszki. I tak już do końca filmu. Ludzie 3 rzędy przede mną zaopatrzyli się we flaszkę i bawili się w najlepsze. Kieliszek i butelka wędrowały od lewej do prawej i z powrotem. W końcu zaczęło się komentowanie i rozmowy. Ale gdzie tam rozmowy półgłosem. Trzeba było tak rozmawiać, żeby wszyscy słyszeli. Żeby było weselej, co chwilę dało się słyszeć "ciszej, tu się ogląda", co było dla nich wyjątkowo śmieszne.
Naprawdę nie miałem ochoty tam siedzieć. Tacy ludzie psują całą radość z oglądania. Ja rozumiem, że w kinie fajnie jest coś przegryźć i popić, ale ludzie nie znają umiaru. Nie trzeba być geniuszem, żeby domyślić się, że reszcie to przeszkadza. Zero kultury, zero pokory.
Ludzie, pokażcie choć trochę kultury osobistej. Wiem, że czasem nie sposób nie wymienić z kolegą kilka uwag o filmie. Ale róbcie to szeptem.


Doskonale Cię Maćku rozumiem.

Ja kocham kino, mogłabym chodzić codziennie (gdyby tylko było na co) ale wiem, że każde pójście na film w miarę znany skończy się tak samo - popcorn, cola, głośne komentarze i nogi wywalone na fotel sąsiada. O! I jeszcze chodzenie na siku co pięć minut, bo przecież jak się wiadro coli wypije, to nie ma lekko. 
Ja przedwczoraj przeżyłam wspaniałą sytuację. Jako etatowa szczęściara (historie typu - całe kino puste, wchodzi jeden dziwny typ, obok kogo siada? BINGO!) miałam okazję podziwiać:
a) spóźnienie się na film
b) rozbieranie się, szeleszczenie kurtkami, szalami, czapkami, torbami, telefonami
c) wyciąganie rozlicznych worków pełnych żarcia i kolejne tych worków otwieranie
d) przystawka: jogurt + łyżeczka
e) danie główne: jabłko
f) deser: banan
g) kulminacja - zdjęcie butów i wystawienie swych cudnych skarpet, jak się domyślam, wielce pachnących
h) głośna rozmowa, śmiechy, komentarze, smsy
i) chowanie pozostałości po uczcie do woreczków
Jak dobrze, że koleś z "Whiplasha" tak napieprzał w perkusję bo chyba bym nie wytrzymała. 
Ja jeszcze lubię jak ktoś ciągle rusza nogą, taki tik nerwowy. Super! Cały rząd poszkodowany. Albo - hit - pociąganie nosem! Uwielbiam! 
Nie wiem z czego to wszystko wynika. Z braku kultury, z jakiegoś egoizmu? Kurcze, tyle kasy człowiek wydaje na bilety i jeszcze mu się chce robić bydło? Dziwi mnie to. Chociaż zauważyłam, że w większości przypadków są to ludzie, którzy dostali pieniądze od rodziców, czy tam innych babć. Im starsza publika tym jakoś tak łagodniej, lepiej i przede wszystkim ciszej. Nikt nie jest głodny, nikomu nie chce się pić, nikomu nie dzwoni telefon. Powinny być takie kina 50+. Chociaż nie. Wtedy by mnie nie wpuścili. Ale ale! Jest wyjście z tej jakże beznadziejnej sytuacji. Poranne seanse! Niestety nie zawsze się da, są filmy wyświetlane tylko o konkretnej porze, raz w tygodniu na przykład i wtedy trzeba zacisnąć zęby. Ale we wszystkich innych przypadkach - chodzę rano. Najczęściej kino jest puste, ewentualnie trafią się jakieś gołąbeczki, tudzież zbłąkany wędrowiec ale nic to! Da się przeżyć. Dziś na przykład na "Son of a gun" kino było puste. Nikogo. Aż dziwne. 
+ 100 do komfortu:).
Reasumując. Zawsze mogło być gorzej! Mogliśmy być świadkami jedzenia jajek na twardo, sera pleśniowego lub kapusty kiszonej. Ba! Ktoś mógł przyjść z wrzeszczącym dzidziusiem, lub dzieckiem pod tytułem "a co to jest? a dlaczego? a dlaczego? ale dlaczego? chce mi się pić pić piiiiiiiiićććććććććć!!!!!!!!!!!!!!!!!!". Ktoś mógł mieć problemy natury gastrycznej, mógł gadać sam do siebie lub mieć Bogusa - przyjaciela na niby. Także nie jest tak źle! Dziękujmy za multipleksy! 
Amen. 


3 komentarze:

  1. Tak źle jak Wy to jeszcze nigdy nie miałem, ale druga rzecz, że do kina chodzę rzadko, a trzecia rzecz, że głównie jest to kino studyjne jeśli już.
    Jakby nie było, też nie znoszę buractwa i dlatego staram się omijać kina szerokim łukiem. Nie ma to jak domowe pielesze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko przed Tobą! Pewnie jak pójdziesz to będziesz miał kumulację:). Powodzenia mimo wszystko:).

      Usuń
    2. No raczej nie, tylko umocniliście mnie w mojej antykinowej postawie :D

      Usuń