4 sezon "Homeland" za nami. Do ostatecznego podsumowania należałoby poczekać do końca serialu ale kto to wie ile jeszcze sezonów Pani Danes ma w zanadrzu (pewnie póki publika będzie dopisywała).
Ciężko mi wystawić ocenę temu serialowi. Generalnie jeden z moich ulubionych ale też szalenie nierówny, momentami nawet głupkowaty. Najgorsze jest to, że przez genialny sezon 4 zapomniałam już o tych wszystkich dziwnych momentach poprzednich sezonów. Ale po kolei.
O czym jest serial? Najprościej mówiąc (pisząc) o walce z terroryzmem. O walce z wiatrakami. O potrzebie zbawienia świata od zła. O kobiecie, która swoim adhd, niewyparzoną gębą i problemami ze zdrowiem psychicznym pokazuje wszystkim kto tu jest szefem.
W zasadzie najlepiej pamiętam sezon pierwszy i czwarty. Te dwa pomiędzy - średnio.
Mamy oto Sierżanta Nicholasa Brody'ego, któren wyrwany z rąk terrorystom staje się bohaterem narodowym w Juesej. Nicholasa, który wcale taki czysty jak łza nie jest. Ba, lubi czasem zbrudzić rączki. Nicholasa, dla którego serce i rozum Carrie szaleją, oj szaleją. Nie będę się rozwodziła nad fabułą, bo nie o to chodzi. Chciałam tylko napisać, że to, co 4 sezon tego serialu zrobił ze mną....rzadko się zdarza. Wreszcie cały ten obyczajowy wątek rodzinki Brody'ego, tej irytującej córki i dziwnej żony odszedł w niepamięć. Wreszcie Carrie staje się postacią, którą w jednym odcinku kochałam, w drugim nienawidziłam. Carrie, która dla dobra sprawy jest w stanie zrobić wszystko, aj min - WSZYSTKO. Wreszcie Quinn, miotający się strasznie między flaszką, a oczami zbitego psa podążającymi za Carrie pokazuje, na co go stać. Nerwówa, napięcie i zagryzanie warg - to ja podczas seansu. Dlaczego nie mogło tak być od samego początku? Dlaczego ktoś w ogóle śmiał pomyśleć, że "No Brody, no Homeland"? Ja bym powiedziała, że bez niego ten serial wreszcie zmierza w dobrym kierunku. Nabrał kolorów, ruchu, emocji, bez tego całego "Carrie I love you, Brody I love you". Czekam na 5 sezon z wielką niecierpliwością, wszystko wskazuje na to, że Quinn będzie głównym mastachem, co mnie osobiście bardzo cieszy. Cieszy też Saul, niezniszczalny typ, który w sezonie 4 pokazał wielkiego fakolca terrorystom. Ten cały "Życie Pi" trochę płony, momentami nijaki ale długo się nim nie nacieszyłam. No i zapomniałabym o największej gnidzie tego sezonu - Dennisie Rozrabiace. Żmija jedna, przez którą wszystko się posypało, jednak jestem wdzięczna. Takich zakrętów chcę więcej. Domagam się! Uffff. Dzięki Ci panie reżyszerze. Reasumując. Chcę więcej. Wymazuję wszystkie słabe momenty i czekam na napięcie życia w sezonie 5. Czekam na obraz bez sentymentów i przemów pełnych patosu. I co Ty na to Panie Maćku?
W zasadzie najlepiej pamiętam sezon pierwszy i czwarty. Te dwa pomiędzy - średnio.
Mamy oto Sierżanta Nicholasa Brody'ego, któren wyrwany z rąk terrorystom staje się bohaterem narodowym w Juesej. Nicholasa, który wcale taki czysty jak łza nie jest. Ba, lubi czasem zbrudzić rączki. Nicholasa, dla którego serce i rozum Carrie szaleją, oj szaleją. Nie będę się rozwodziła nad fabułą, bo nie o to chodzi. Chciałam tylko napisać, że to, co 4 sezon tego serialu zrobił ze mną....rzadko się zdarza. Wreszcie cały ten obyczajowy wątek rodzinki Brody'ego, tej irytującej córki i dziwnej żony odszedł w niepamięć. Wreszcie Carrie staje się postacią, którą w jednym odcinku kochałam, w drugim nienawidziłam. Carrie, która dla dobra sprawy jest w stanie zrobić wszystko, aj min - WSZYSTKO. Wreszcie Quinn, miotający się strasznie między flaszką, a oczami zbitego psa podążającymi za Carrie pokazuje, na co go stać. Nerwówa, napięcie i zagryzanie warg - to ja podczas seansu. Dlaczego nie mogło tak być od samego początku? Dlaczego ktoś w ogóle śmiał pomyśleć, że "No Brody, no Homeland"? Ja bym powiedziała, że bez niego ten serial wreszcie zmierza w dobrym kierunku. Nabrał kolorów, ruchu, emocji, bez tego całego "Carrie I love you, Brody I love you". Czekam na 5 sezon z wielką niecierpliwością, wszystko wskazuje na to, że Quinn będzie głównym mastachem, co mnie osobiście bardzo cieszy. Cieszy też Saul, niezniszczalny typ, który w sezonie 4 pokazał wielkiego fakolca terrorystom. Ten cały "Życie Pi" trochę płony, momentami nijaki ale długo się nim nie nacieszyłam. No i zapomniałabym o największej gnidzie tego sezonu - Dennisie Rozrabiace. Żmija jedna, przez którą wszystko się posypało, jednak jestem wdzięczna. Takich zakrętów chcę więcej. Domagam się! Uffff. Dzięki Ci panie reżyszerze. Reasumując. Chcę więcej. Wymazuję wszystkie słabe momenty i czekam na napięcie życia w sezonie 5. Czekam na obraz bez sentymentów i przemów pełnych patosu. I co Ty na to Panie Maćku?
Pani Magdo,
widzowie dzielą się na przeciwników i
zwolenników Brody’ego. Szczerze mówiąc, ja należałem do tych drugich. Trzymałem sztamę z tymi, którzy kierowali się tym starym słowiańskim powiedzeniem "No Brody no Homeland". No bo co po śmierci Rudego serial mógł nam zaoferować? Stale płaczącą i niezrównoważoną Carrie? Ja tam lubiłem Nicholasa. Wątek jego rodziny też mi nie przeszkadzał. Nie sądziłem, że sama Carrie pociągnie ten serial. Jednak się myliłem. Tak! Kajam się i zwracam honor. Bo jakie jaja musieli mieć twórcy, żeby uśmiercić głównego bohatera. Szacun.
Na początku pierwszego sezonu jakoś specjalnie nie byłem zainteresowany tym serialem. Oglądałem bo oglądałem. Wątek Brody'ego jakoś się ciągnął, CIA, terroryści, wszystko się w miarę trzymało kupy. Nie było źle. Drugiego sezonu w ogóle nie pamiętam. Z trzeciego sezonu mam tylko jakieś przebłyski, że Brody ćpał czy coś... Niby był, a jednak go nie było. Jakieś było to wszystko nieskładne, rozwleczone. Twórcy chyba jeszcze do końca sami nie wiedzieli co chcą z nim zrobić.
Natomiast następny sezon to fabularny restart. I zgadzam się z Tobą, dopiero teraz to wszystko zmierza w dobrym kierunku. Pozbyli się rudego balastu, a serial w zamian nabrał polotu.
Zaczęło się dość mozolnie, ale jednak ciekawie. W trakcie kolejnych odcinków napięcie rosło, a my oglądaliśmy to z zapartym tchem. Podczas oglądania tylko można było słyszeć "oh, ah". Od strony estetycznej wszystko doskonale ze sobą współgrało. Scenariusz naprawdę świetny. Świetnie też rozpisane postaci. Ten chłopak z "Życia Pi" dawał radę. No i Quinn... Lubisz Ty tego Quinna, nie? A niech sobie będzie tym głównym bohaterem. Mnie też to nie przeszkadza. No i Carrie. Ale ta kobieta odpycha. Nie mogę na nią patrzeć. I to nie tylko w 4 serii, ale we wszystkich od początku. Nie trawię jej szczerze i nieodwołanie. Przecież ta baba prawie utopiła swoje dziecko, za chwilę znowu wyjeżdża, sypia z tym młodym, a i przecież zastanawiała się nad tym, czy nie poświęcić swojego mentora - Saula. Ale dobra, to m.in. dzięki niej ten serial jest taki dobry.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia... To był finał sezonu?? Żadnego wow. Odcinek skończył się…
nijak. Tak robić nie można!